piątek, 19 lutego 2016

1. Musimy porozmawiać.

     Ułożyłam się wygodnie na kanapie myśląc o moim życiu. Miałam dwadzieścia jeden lat, a zdążyłam przeżyć naprawdę sporo. Mimo to starałam się tym nie przejmować. Ani nie myśleć. Jednak dzisiaj był wyjątkowy dzień. Miałam iść na obiad do rodziców mojego przyjaciela Domena. Wielu mogłoby powiedzieć, że jest moim chłopakiem, ale tak nie było. Domen był w tych sprawach tak nieporadny, jak kilkumiesięczne dziecko. Nie chciałam dodatkowo go stresować. I tak miał te wszystkie swoje konkursy, skoki. Rozczulał mnie, gdy wracał zmęczony z kolejnego, odległego kilkaset kilometrów zadupia i kładąc się na mojej kanapie od razu zasypiał. Był taki miłym, sympatycznym, spokojnym i troskliwym chłopakiem, że czasami zastanawiałam się, co ze mną jest nie tak. Czy naprawdę osoba, która nie może usiedzieć w miejscu przez trzy minuty nie mogłaby być z chłopakiem, który myśli tylko, kiedy pójdzie w końcu spać? Wybuchłam śmiechem. Kurde, moja sąsiadka znowu będzie miała do mnie pretensje. Hej, ale to nie moja wina, że tak głośno się śmieję! Los jest okrutny. 
Po kilkuminutowej drzemce, która okazała się trwać godzinę, zerwałam się z kanapy. Za kwadrans miał po mnie być Domen. Wiedziałam jednak, ze może się spóźnić. Ten chłopak czasami zapomina, jak się zapala samochód. Doprawdy nie wiem, kto mu dał prawo jazdy. 
Nałożyłam na siebie czarną sukienkę i trampki. Nie wiem, czy spodobają się one państwu Prevc, ale nie miałam czasu szukać moich szpilek, które przepadły w otchłani szafy dawno temu. Moje włosy wyjątkowo miałam ochotę tylko obciąć, a nie spalić jak zawsze. Związałam je w kucyk. Pomalowałam się delikatnie tuszem i popsikałam perfumami. Oczywiście tymi, które dostałam od Domena. Pachniały po prostu zabójczo. Po dłuższej chwili wąchania, były w stanie zabić każdego.  
Uśmiechnęłam się do siebie w lustrze. Całe szczęście, dzisiaj też nie znajdę chłopaka. 
Usłyszałam dzwonek do drzwi. 
-Cześć. Prześlicznie wyglądasz. -powiedział Domen, całując mnie w policzek, co było niesamowitym jak na niego wyczynem. Czyżby przełamał swoją nieśmiałość? 
-Cześć. Och, oboje dobrze wiemy, że nie. 
-No w sumie racja. -trzepnęłam go w ramię i założyłam płaszcz. Zaśmialiśmy się.
-Nie martw się. Ty byłbyś drugim zwycięzcą w konkursie ''Coś w dzieciństwie mnie kopnęło i dlatego tak wyglądam''. Idziemy? -z uśmiechami na ustach udaliśmy się do auta. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, zatęskniłam za moją ulubioną o tej porze roku częścią mieszkania - kaloryferem. Założenie sukienki i trampek, gdy na dworze jest miliard stopni na minusie to kiepski pomysł. Mimo to z dziarską miną wsiadłam do samochodu i zaczęłam trząść się na siedzeniu. Zauważyłam lekki uśmiech na twarzy Domena. 
-Ostatnio zepsuło mi się ogrzewanie, przepraszam. -No nie! Czeka mnie piętnaście minut w tym zamrażalniku. Nawet moje mrożonki mają cieplej. Popatrzyłam na niego z mordem w oczach. -Na miejscu zrobię ci mój słynny napój na szybkie rozgrzanie.
-A z czego zasłynął? W najkrótszym czasie zabił tuzin ludzi? 
-Nie. To naprawdę dobra herbatka. Zawsze piję ją, jak wracam z konkursów. Albo w te dni, gdy nie piję kakałka. No dobra, rzadko ją piję, nie patrz tak na mnie. -zaśmiałam się. Dobrze wiedziałam, że Domen uzależniony jest od kakaa do picia. Odkąd się poznaliśmy muszę mieć w domu spory zapas, tak gdyby trafił mu się jakiś gorszy dzień.  Właściwie to czasami mam wrażenie, że on ma tylko złe dni.  Pije kakao litrami. Czy tak zachowują się dwudziestojednoletni mężczyźni? Chyba nie. Ale mniejsza o to. Miałam teraz o wiele poważniejszą sprawę na głowie.  
-Domen?  
-Tak, najmilsza? 
-Przestań tak do mnie mówić. Zimno mi. - Dlaczego to właśnie ten facet jako pierwszy musiał zapoznać się ze mną w tym kraju? Nie mógł po prostu przejść obojętnie jak większość ludzi nad płaczącą na lotnisku dziewczyną? No cóż, moje życie to zdecydowanie dłuższa historia niż mogłoby się wydawać. 
-Trzeba było się cieplej ubrać. 
-Chciałam ładnie wyglądać. 
-Cóż, czasami chcieć nie oznacza móc. - spojrzałam na niego z oburzeniem. 
-Dlaczego ja się z tobą w ogóle przyjaźnię?! Chyba coś mi do łba musiało strzelić że zgodziłam się na ten obiad.  
-Odpowiedź jest bardzo prosta: kochasz mnie nad życie i nie możesz beze mnie funkcjonować. 
-Nie wiedziałam, że nagle aż tak rozbudowało ci się słownictwo. Czyżbyś zaczął czytać? 
-Nawet ostatnio udało mi się przeczytać komentarze pod moim nowym zdjęciem na instagramie i ten wywiad z Peterem, w którym opłakuje swój nieszczęśliwy los, odkąd Mina go zdradziła.  
-Czyli to prawda? 
-Że go zdradziła? Właściwie to tak. Ale wiesz co? On ją też, dasz wiarę? - Domen nakręcił się jak zawsze, gdy poruszałam jakikolwiek temat związany z ploteczkami. Doprawdy ten chłopak był gorszy niż wszystkie moje koleżanki, ale za to mogłam dowiedzieć się wielu, naprawdę niepotrzebnych mi do życia wspaniałych informacji o pozostałych słoweńskich skoczkach i nie tylko. A gdy Domen spotka się z tym Fannemelem to o zgrozo! Cały świat skoków narciarskich drży ze strachu. Bo gdy tylko oni o czymś się dowiedzą to wie o tym każdy. Są też głównym punktem obgadywania na skoczni. Nie mam pojęcia jak rodzina wytrzymuje z nim w domu. Chociaż właściwie wystarczy tylko unikać drażliwego tematu. 
-Kamila, tak właściwie to ja chciałbym z tobą porozmawiać. - usłyszałam i o mało nie zakrztusiłam się własną śliną. Powiedział to takim poważnym głosem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałam.  -Mam się czegoś obawiać? 
-Nie, tylko..  Nie wiem jak to mam powiedzieć.  
-No dalej, wykrztuś to z siebie. -zaczęłam coraz bardziej obawiać się o jego stan psychiczny, a co za tym idzie fizyczny. Może był na coś chory? 
-Nie obrazisz się na mnie, gdy nie przedstawię cie moim rodzicom jako dziewczynę? - przeanalizowałam jego słowa dwa razy i wybuchnęłam śmiechem.  Popatrzył na mnie z dezorientacją.  
-Nie, Domen. -powiedziałam w końcu, dalej się śmiejąc. -Przecież my nie jesteśmy parą. 
-Dlaczego tak się śmiejesz? To była poważna sprawa. -zauważyłam, że zrobił swoją fochową minę. 
-Domenie Prevcu, masz dwadzieścia jeden lat. Zapewne o tym wiesz.  
-Tak. A co to ma do rzeczy? 
-Nieważne.  Patrz na drogę. - zaśmiałam się. Ten to naprawdę ma problemy. Ciekawe jak będzie z jego bratem Peterem. Tego jako jedynego w rodzinie nie udało mi się jeszcze poznać. Domen o 'królu skoków' zawsze wyraża się w samych superlatywach. Mam wrażenie, że niedługo zbuduje mu ołtarz i padnie przed nim na kolana. Tak jak połowa kibiców, trenerów i innych zawodników. Od jakichś czterech lat Peter Prevc jest Bogiem w tym co robi. Nie wiem kiedy ostatnio był jakiś konkurs w którym był niżej niż w pierwszej piątce. Wydaje mi się, że musi być zapatrzonym w siebie dupkiem, tylko jeszcze nie wiem dlaczego. Zaraz, właściwie to wiem. 
-Stresujesz się? - zapytał Domen, parkując samochód przed swoim rodzinnym domem. 
-Przez to pytanie zaczęłam! -zaśmialiśmy się. Weszliśmy do budynku.  
-Mamo, już jesteśmy! - krzyknął Domen, zabierając ode mnie płaszcz. Z kuchni docierały już do nas wspaniałe zapachy. Udaliśmy się do tego pomieszczenia. A ja dziękowałam w myślach Bogu, że jest tu tak ciepło. 
-Dzień dobry. -Przywitałam się z państwem Prevc, którzy wydawali się być sympatycznym ludźmi i chyba całkiem normalnymi. Więc Domen jednak musiał się w dzieciństwie uderzyć w głowę.  
-Poznajcie Kamilę, moją przyjaciółkę. 
-Bardzo nam miło. Domen dużo nam o tobie opowiadał.  
-Mamo...
-Naprawdę? Mam nadzieję, że chociaż coś dobrego.  
-Same dobre rzeczy. -uśmiechnęła się do mnie pani Prevc. Bardzo polubiłam tą kobietę. Nie wiem dlaczego. Może po prostu była normalna? Przebywając z takimi ludźmi jak Domen bardzo wskazane jest zażywać czasem normalności. Mimo że sama nie byłam zbyt normalna. 
-Chodźmy może do salonu. -zaproponował Pan Prevc i udaliśmy się za nim. Nikt chyba nie zwrócił uwagi na moje niecodzienne obuwie. Albo raczej zbyt codzienne. Nieważne. 
-Domen proszę, zawołaj Petera. Jest na górze. -zobaczyłam jak chłopak znika po schodach i zaraz znów się pojawia, tylko z bardzo kwaśną miną. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Za nim szedł obiekt moich wcześniejszych rozmyślań z ogromnym uśmiechem na twarzy. Hmm. Na żywo jest wyższy niż w telewizji. I bardziej kościsty. 
-Tego dupka nie będę ci przedstawiał. -powiedział Domen, stając obok mnie. 
-Peter, co mu znowu zrobiłeś? -zapytała mama Prevc. 
-Czemu zawsze musicie mnie tak kompromitować przy ładnych dziewczynach? -rozejrzałam się po salonie szukając tej ładnej dziewczyny. O kurde, on mówił o mnie! Jak można tak kłamać. Dupek. 
-Zacumuj łódź. To moja przyjaciółka, trzymaj łapy przy sobie. -powiedział Domen, a ja miałam wrażenie jakby się chwalił. No nie! Czy to walka dwóch pół głupich kogutów?  
-Peter. -podszedł do mnie i wyciągną swoją dłoń. Następnie zlustrował mnie wzrokiem. Dupek do kwadratu
-Kamila. -uścisnęłam jego rękę. Następnie zajęłam miejsce przy stole obok Domena. Jego brat usiadł na przeciwko mnie i zdawał się bezwstydnie na mnie gapić. Wyglądał na nieźle rozbawionego. 
-Spokojnie braciszku, nie lubię bawić się w niańkę. -powiedział, spoglądając mi w oczy. Jego były niebieskie jak morze. Mógłby się tak w jakimś utopić. 
-Peter. -dupek chciał już się rozkręcić, ale jego mama ostudziła ten szalony zapęd. Dobrze sobie ta kobieta synów wychowała, są potulni jak baranki. Później jej pogratuluję. -Zacznijmy już jeść. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. -spojrzała na mnie z uśmiechem, który odwzajemniłam. Obiad był naprawdę przepyszny. Dziwiłam się, jak można być tak chudym, mając tak dobrze gotującą rodzicielkę. Ani nie ma się do czego przytulić, ani ogrzać. Hmm, chyba powinnam poszukać jakichś innych znajomych. 
Dupek Peter na szczęście nie rzucał mi więcej dziwnych aluzji, tylko zajął się swoim talerzem. Rozmowy przy stole dotyczyły w większości skoków. 
-Kamila, jesteś z Polski, prawda? -zapytał pan Prevc. Poczułam na sobie spojrzenie Petera. 
-Tak. Przeprowadziłam się do Słowenii osiem miesięcy temu. 
-Bardzo szybko nauczyłaś się języka. 
-Och, Domen bardzo mi pomógł. -Uśmiechnęłam się do chłopaka. Peter parsknął śmiechem, a wszyscy na niego spojrzeli. 
-Przepraszam. Przypomniałem sobie coś śmiesznego. 
-Swoje odbicie w lustrze? -zapytał Domen. Tamten spiorunował go wzrokiem.
-Coś nie tak z moimi włosami? -przeraził się i teraz to ja zaczęłam się śmiać. Spojrzał na mnie i zakpił z mojej fryzury. Teraz przy stole toczyła się tylko walka na spojrzenia. Zdawałam sobie sprawę, że wszyscy troje musimy wyglądać, jak małe dzieci. Pan Prevc przewrócił oczami i się zaśmiał. 
-Kamila, jedziesz może na zawody do Zakopanego? -zapytał, przerywając naszą pasjonującą wojnę. Ha! Peter mrugnął! Wygrałam.
-Och, raczej nie. Jeszcze nigdy nie byłam na żadnym konkursie. 
-Naprawdę? Domen, dlaczego nigdy nie zabrałeś koleżanki? -zapytał jego brat. 
-Próbowałem, ale ona zawsze odmawia. -wzruszył ramionami. 
-To może pojedziesz do Polski. Pewnie chcesz odwiedzić rodzinę. -powiedziała pani Prevc. Zrobiło mi się trochę niemiło, ale tylko na chwilę. 
-Niestety nie mam tam żadnej rodziny. Rodzice wraz z rodzeństwem zginęli w wypadku samochodowym, a ja wyjechałam z kraju. Było mi bardzo ciężko. -powiedziałam w końcu. Na chwilę zapadła cisza. 
-Przepraszam. Tak nam przykro. 
-Nie trzeba. Już jest dobrze. -uśmiechnęłam się, powstrzymując łzy. Pani Prevc wstała i mnie uścisnęła. Już dawno nie czułam takiej troski, od zupełnie obcej osoby. Szerzej się uśmiechnęłam. -Dziękuję. 
-Nie ma za co kochanie. To co, teraz deser? -zapytała a wszyscy rozpogodzili się. Przez cały czas czułam, jak Peter dziwnie na mnie patrzy. Może w jego dupkowatości kryje się kawałek serca. Pomogłam przynieść z kuchni ciasto i wszyscy zaczęliśmy konsumować je z ogromną przyjemnością. Trochę później stwierdziłam, że powinnam się zbierać.
-Nie chcę wam psuć humoru moi drodzy chłopcy, ale wszyscy piliśmy wino, a ktoś powinien odwieźć Kamilę do domu. 
-Niekoniecznie. To właściwie niedaleko. Po dzisiejszym przepysznym obiedzie przyda mi się mały spacer. -zaśmiałam się.
-Domen. 
-Tak mamo? 
-Nie uważasz, że powinieneś odprowadzić Kamilę? 
-Ale robi się ciemno.. -zaśmiałam się. Chłopak panicznie bał się ciemności. Nie mógł chodzić do łazienki w nocy, a co dopiero wracać po ciemku do domu. 
-Ja ją odprowadzę. Chętnie się przejdę. -mama chłopców uśmiechnęła się, ale mnie tak do śmiechu nie było. 
-Naprawdę nie trzeba. -powiedziałam, ale Peter już stał w butach, kurtce, szaliku oraz czapce i podawał mi płaszcz. Założyłam go i pożegnałam się ze wszystkimi. 
-Później się rozliczymy. -szepnęłam do Domena, mrużąc oczy.
-Nie musisz mi dziękować. Pa. -pokazałam mu język i wyszłam na dwór. To co tam poczułam było nie do opisania. Jakby mróz strzelał do mnie z karabinu. Byłam pewna, że po kilku minutach zamarznę w trakcie marszu. A nawet nie miałam rękawiczek. Peter ruszył przed siebie chodnikiem, miałam trudność, żeby za nim nadążyć. Schowałam biedne ręce do kieszeni, i wtuliłam się w płaszcz, przeklinając w duchu wszystko co się dało. Peter musiał chyba usłyszeć, jak szczękam zębami bo spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy. I stała się najbardziej nieoczekiwana rzecz w moim dwudziestojednoletnim życiu. 



_______________________________________________
Coś nowego, mam nadzieję, że wyszło mi tak, jak chciałam. Pomysł stary, wyjęty z szuflady i odnowiony. Być może komuś się spodoba :)