poniedziałek, 28 marca 2016

4. Mistrz głupoty powrócił.

Przez następne kilka dni nie widziałam się ani z Domenem, ani z Peterem. W sumie było mi to na rękę. Nie wiedziałam jak mam się zachowywać względem tego starszego po tym, co się stało u mnie w mieszkaniu. Był taki.. nieodkryty. Obaj mieli teraz dużo treningów i przygotowań do kolejnych konkursów. Tych, rozgrywanych w Zakopanem. Domen namawiał mnie, żebym pojechała, ale jakoś nie miałam ochoty być tam znowu. Właściwie to sporo o tym myślałam, ale te rany były zbyt świeże. Jednak zdążyłam się już przekonać, że w moim życiu nic nie można zaplanować. I coraz bardziej zaczęłam się tego obawiać. 
Wieczorem usłyszałam dzwonek do drzwi. Miałam dobry humor, więc z uśmiechem otworzyłam. 
-Ja też się cieszę, że cię widzę, kochanie. -Peter jak gdyby nigdy nic pocałował mnie w policzek i wszedł do środka. 
-Dobrze się czujesz? 
-Świetnie. Dziękuję, że się tak o mnie martwisz. - zaśmiał się, a ja prychnęłam. 
-Czego chcesz? 
-Czemu zawsze jesteś dla mnie taka niemiła? 
-Bo jestem taka tylko dla wybranych dupków. -Peter spojrzał mi w oczy. 
-Nie uwierzysz, ale jest mi naprawdę przykro, że tak mnie okłamujesz. Po prostu masz problem z okazywaniem uczuć. Ale zostawmy to na inną rozmowę. A teraz się pakuj. -powiedział niezwykle inteligentnie. Spojrzałam na niego. 
-Co? 
-Lecisz z nami do Polski. 
-Co proszę?! -wytrzeszczyłam na niego oczy. 
-Po prostu. Jeśli chcesz mogę Ci pomóc. Jutro rano wylatujemy. Nie patrz tak na mnie. Domen to wymyślił. 
-Ja nigdzie nie lecę! Nie mogę. Czemu nikt mi o tym wcześniej nie powiedział?! -byłam wściekła i jednocześnie odrobinkę wdzięczna, że chłopcy aż tak się zaangażowali. Nie chciałam jednak dać tego po sobie poznać. 
-Inaczej byś się nie zgodziła. Wszystko jest już zarezerwowane i opłacone. Nie możesz odmówić. -puścił mi oczko. 
-Niby przez kogo opłacone, co? 
-Przeze mnie. -zatkało mnie. Peter stał przede mną i uśmiechał się szeroko. -Powinnaś w końcu zobaczyć, jak wygrywam na żywo. -zaśmiałam się. 
-A co jeśli nie wygrasz? 
-Założymy się? 
-Nie wiem skąd u ciebie wzięła się ta mania zakładania o wszystko, ale zgoda. Jeśli nie wygrasz, pokażesz się wszystkim w koszulce z napisem: 'Domen jest mistrzem i jest lepszy ode mnie..' 
-A jeśli wygram.. Pocałujesz mnie od razu po skoku. Długo i namiętnie. -przełknęłam ślinę, gdy na jego twarz wpłynął jeszcze większy uśmiech. Jego zakłady były doprawdy beznadziejne. On myślał tylko o jednym. Kompletne przeciwieństwo Domena. 
-Niech ci będzie. A za to wszystko Ci oddam. 
-Nie ma mowy. Potraktuj to jako prezent. 
-Nie przyjmuję takich prezentów. -Byłam w szoku. Prowadziliśmy naprawdę cywilizowaną rozmowę, nie obracając się wzajemnie. Coś nowego. No prawie. 
-Zawsze jesteś taka uparta? 
-Jeszcze jedno słowo i nigdzie nie jadę. 
-Dobrze. Już zostawiłam cie w spokoju. Będę rano. - zbliżył się do mnie i dotknął ręką mojego policzka. Odrzuciłam ją. 
-Łapy przy sobie. -uśmiechnął się i wyszedł.
Byłam zła na siebie, na Domena, na Petera i wszystko wokół. Dlaczego ja się w ogóle na to zgodziłam? Właściwie to zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Nie wierzę, że Domen mógł wymyślić tak chytry plan. Dotychczas mu się to nie udało, tylko tak nagle? To pewnie ten gnojek. Tylko czemu poczułam się tak jakoś.. Dziwnie? Tak.. Fajnie. Że ktoś jednak robi coś dla mnie. 
Jezu, o czym ja mówię. Jemu chodzi tylko o ten pieprzony zakład. Nie wiem jaki ma w tym interes. Kompletnie nie rozumiem tego człowieka. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam takiej zagadki. No bo ile razy w ciągu piętnastu minut można zmieniać nastrój? Jak mam okres to się tak nie zachowuję. 

Kilkanaście godzin później siedziałam już w samolocie obok Domena. Całe szczęście. Usiadłam wygodnie i zaczęłam czytać książkę. 
-Idę po wodę, też chcesz? -usłyszałam i pokręciłam głową. Zatopiłam się w lekturze. W pewnym momencie ktoś usiadł obok mnie, lecz nie podniosłem głowy, myśląc że to Domen.
-Ladnie wyglądasz, jak jesteś taka skupiona. -aż podskoczyłam na dźwięk tego głosu. Obok mnie siedział chory głupek. 
-Czy ty naprawdę chcesz doprowadzić mnie do śmierci? Co tu robisz? 
-Domen zamienił się ze mną miejscami. - wzruszył ramionami i zaczął przeglądać coś na telefonie, uśmiechając się pod nosem. Westchnęłam i wróciłam do książki. Nie dane mi było jednak przeczytać nawet zdania. 
-Co ty robisz?! 
-Zdjęcie. - Peter znowu podniósł telefon i zrobił mi fotkę. Uśmiechnął się szeroko. -Nie mogłem się powstrzymać. 
-Czy wyraziłam na to zgodę? -ten facet doprowadzał mnie do szału. 
-Dlaczego zawsze jesteś na mnie taka wściekła? -powiedział, udając smutek. 
-Uważaj, bo będzie mnie ci szkoda. Nienawidzę jak ktoś robi mi zdjęcia. 
-Ty wszystkiego nienawidzisz. -mruknął. 
-Coś mówiłeś? 
-Nic, nic kochanie. -zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Dalej byłam zła. Odsunęłam się od niego najdalej jak mogłam i zaczęłam czytać. Peter nałożył słuchawki. Czułam, że co chwila na  mnie patrzy. Wyłączyłam jednak wszystkie swoje myśli. 

______________________________
Taka mała niespodzianka z okazji świąt. Wszystkiego dobrego kochani! 😍


środa, 16 marca 2016

3. Ja zawsze mam rację.

    -Czy teraz mogę już iść? - zapytałam zirytowana, ponieważ stanie na mrozie nie było moim hobby. 
-Oprowadzasz dziewczynę pod same drzwi, a tu zero podziękowania. 
-Dziękuję bardzo uprzejmie, ale nie prosiłam cię o to. 
-Matka by mnie zabiła gdybym nie poszedł, widziałem to w jej oczach. Nie znasz jej tyle co ja. 
-A więc boisz się swojej matki? Myślałam, że.. -Peter zbliżył się do mnie i po prostu pocałował w usta, przerywając moją wypowiedź. Czując jego gorące wargi na swoich, chyba straciłam poczucie świadomości. Zszokowana, zdezorientowana i prawdopodobnie upita dwoma kieliszkami wina, oddałam pocałunek. Było to coś tak niespodziewanego i.. przyjemnego, że zburzył się cały mój opór oraz niechęć do tego Słoweńca. Oparł ręce na moich policzkach i spojrzał mi w oczy. Wtedy oczywiście wrócił mi rozum. 
-Ty... Jak mogłeś?! -oderwałam się od niego. Jednak widziałam tylko szeroki uśmiech goszczący na jego twarzy. uderzyłam go w klatkę piersiową, na co tylko głośno się zaśmiał.
-Nie byłaś nigdy z Domenem, prawda? -to wyjechał z tym pytaniem. 
-A jeśli tak, to co? Jesteś zazdrosny o brata? 
-Nie mogłabyś być z kimś takim jak on, mam rację? 
-A to niby dlaczego? -znów powrócił ten niezwykle irytujący, nieznośny dupek, którego wcale nie miałam ochoty znowu pocałować. Kurde. -Lubiłam nasze rozmowy. -odparłam. Peter zaśmiał się pod nosem. 
-Widzisz, my troszeczkę inaczej spędzalibyśmy czas. -wyjątkowo speszyłam się na to stwierdzenie. Wszystko przez moją chorą wyobraźnię. Naprawdę myślisz, że ten chuderlak dobrze wygląda bez koszulki? I.. kretynka. 
-Ten mróz chyba ci zaszkodził. -Było mi już naprawdę zimno, co Peter chyba zauważył. Oddałam mu jego części garderoby. -Muszę już iść. 
-Do zobaczenia. -uśmiechnął się i znowu przybliżył z zamiarem pocałowania. 
-Niech ci będzie. -odskoczyłam od niego i wbiegłam do budynku. Usłyszałam za sobą tylko lekki śmiech. 
    Gdy weszłam do mieszkania zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam do wanny. Nie wiem ile trwała moja kąpiel, ale potrzebowałam solidnej dawki gorącej wody. Nie mogłam sobie poradzić z tym, co zaszło przed blokiem. Czy on naprawdę mnie pocałował? Jak mógł? Przecież znamy się raptem kilka godzin. Nie miałam już jednak siły o tym myśleć. Zmęczona, zmarznięta i prawdopodobnie chora, położyłam się do łóżka. 

    Obudziłam się z bólem głowy, gardła i zatkanym nosem. Podziękowałam w myślach Peterowi za ten wczorajszy piękny wieczór. Otrzymałam od niego niezwykły prezent. Nie wiem jak mu się za to odwdzięczę. Chyba trzeba go zarazić. Najlepiej czymś gorszym. Jakąś ebolą albo inną cholerą. 
Udało mi się wstać z łóżka i powędrowałam do kuchni w poszukiwaniu jakich życiodajnych środków przeciwbólowych. Zrobiłam sobie herbatę i położyłam się na kanapie. Dawno nie czułam się tak źle. Usłyszałam wibracje mojego telefonu i zaklęłam. 
-Tak? 
-Cześć Kamila. Ja tam poranek?
-Domen, błagam nie dobijaj mnie. Przez twojego brata rozłożyło mnie przeziębienie. 
-Co znowu zrobił ten palant?
-Od początku wiedziałam, że to zły pomysł. Zachciało mu się zabawy w śniegu. -jęknęłam, ale Domen wydawał się rozbawiony. -Wiesz co, jak możesz?
-Przepraszam. Za pół godziny u ciebie będę. -rozłączył się,a ja schowałam głowę pod kocem. Miałam ochotę rzucić się z mostu lub pod pociąg. Zamknęłam oczy i układałam sobie w myślach listę sposobów morderstwa. Zaśmiałam się z własnej głupoty. Jemu nawet zabójstwo nie pomoże. Po kilkudziesięciu minutach i dwóch herbatach z cytryną, usłyszałam dzwonek do drzwi. 
-Otwarte. -powiedziałam, myśląc, że to Domen. 
-Strasznie wyglądasz. -powiedział, lecz to wcale nie był najmłodszy z braci Prevc. Tylko ten dupek, którego nie miałam najmniejszej ochoty oglądać przez najbliższe milion lat. Westchnęłam z rezygnacją. 
-Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę na twój widok. Chyba wyskoczę z okna z tego szczęścia. 
-Pewne rzeczy dalej w formie. -zaśmiał się. -Przybywam z misją ratunkową. -teraz to ja wybuchnęłam śmiechem. Ale zaraz potem prawie się nie udusiłam kaszlem. Znów schowałam głowę w poduszkę. 
-Mam dla ciebie rosół. Gdzie masz jakieś miski? -nie czekając na odpowiedź poszedł do kuchni i jak gdyby nigdy nic przeszukiwał moje szafki. 
-Pewnie, czuj się jak u siebie. -powiedziałam, nie odrywając głowy od poduszki. Peter znalazł się już obok mnie z miską parującej zupy. 
-Teraz będę cię karmił. -oznajmił, a ja wybuchnęłam śmiechem i spojrzałam na niego jak na kosmitę. On jednak nie wydawał się żartować. 
-Serio? 
-Tak. Przeze mnie jesteś chora, więc muszę się tobą zająć. -Nie pozostało mi więc nic innego, jak otwierać grzecznie buzię i jeść. Rosół był naprawdę smaczny i co najlepsze, poczułam się po nim lepiej. Peter odstawił pustą miskę na stolik, ale dalej siedział na kanapie obok mnie. Był tak blisko, że czułam się niekomfortowo. Mógłby pochylić się i.. Stop! Kamila, o czym ty myślisz?! 
-Dziękuję. -powiedziałam jednak, starając się zatrzymać pędzące myśli. Peter uśmiechał się. 
-Lepiej wyglądasz. 
-Tak też się czuję. Nie musisz mnie już niańczyć. W końcu nie bawisz się w takie rzeczy. -spojrzał na mnie z rozbawieniem. 
-Zapomnij o tym, co tam mówiłem. -uniosłam brwi. -Byłem zły na Domena, to wszystko. 
-Często się tak kłócicie? -zmieniłam temat. 
-Czasami. -zaśmiał się. -Wy za to wyglądacie na świetnych przyjaciół. -dziwnie wypowiedział słowo 'przyjaciół'. Czy wyczułam tam nutkę zazdrości? Niemożliwe! 
-Bo jesteśmy. Dobrze się rozumiemy. Jesteśmy w tym samym wieku i mamy wiele tematów do rozmów. 
-Chciałem zapytać, ile masz lat, ale było mi głupio. Teraz chociaż wiem. -Zupełnie zignorował moje słowa, skupiając się tylko na tym, co go interesowało. Dupek do sześcianu. 
-Nawet wiesz, ile lat ma twój brat? Coś takiego. -Peter tylko uśmiechnął się pod nosem. Wyglądał, jakby bardzo nad czymś myślał. -Powiesz mi teraz, o czym tak myślisz? -zapytałam. Ten człowiek był dla mnie wielką zagadką. Raz był w wyśmienitym humorze, a za kilka chwil zamyślony uparcie coś rozważał. Jakby wahał się nad swoim zachowaniem. 
-O tobie. -powiedział szczerze, a mnie coś ścisnęło w środku. -To zabawne, wiesz? Siedząc przy tobie, czuję się jakbym znał dalszy przebieg naszej historii. Jakbym wiedział, jak ona się skończy. 
-Jak się skończy? -Peter uśmiechnął się tajemniczo. -Nie możesz po prostu mi tego powiedzieć? Będziemy mieli to za sobą. Które kogo zabije? 
-Będziemy siedzieć właśnie tak jak teraz. Będziesz miała długie włosy. W rękach będziesz trzymać nasze jedno dziecko, drugie będzie biegało wokół kanapy. -powiedział, patrząc mi w oczy. Zaśmiałam się. 
-Chyba się ode mnie zaraziłeś, nie masz gorączki? -powiedziałam, przykładając rękę do jego czoła. Chwycił ją w swoje dłonie. Momentalnie zabrakło mi powietrza. 
-Nie wydaje mi się. A co do tamtego, chcesz się założyć? -zaśmiałam się jeszcze bardziej. 
-Mam się zakładać, czy będę miała z tobą dzieci, czy nie? Chyba zwariowałeś. 
-Skoro jesteś taka pewna, że nie, no to się zgódź. -spojrzałam na niego niepewnie. Coś kombinował. Jego słowa były jednak na tyle śmieszne, że mógł sobie to równie dobrze wymyślić. Taki tani podryw. Przecież nigdy w życiu nie będę miała z nim dzieci. Ja w ogóle nie planuję mieć dzieci. No, może kiedyś. Ale z jakimś normalnym, odpowiedzialnym facetem, a nie przychudym patyczakiem, co tydzień ryzykującym życie. 
-Okej. O co się zakładamy? -zapytałam po chwili. Peter uśmiechnął się promiennie. 
-Jeśli wygram.. -prychnęłam. -Jeśli wygram do końca życia będziesz budziła się obok mnie i całowała mnie w usta. Jeśli ty wygrasz, hmmm. -zaśmiałam się. 
-Jesteś nienormalny. Kiedy będzie można określić, ze wygrałam? Przecież nie wiem, kiedy przestanę móc mieć dzieci. 
-Załóżmy, że musimy mieć dzieci do dnia twoich 25 urodzin. -spojrzałam na niego przerażona. Przecież to za 4 lata! Ale to w sumie lepiej. Nigdy w świecie nie będę mieć do tego czasu dziecka. Dopiero po tych właśnie 25 latach mogłabym mieć. Uśmiechnęłam się. To w końcu na moją korzyść. Znaczy ten zakład i tak jest na moją korzyść. Przecież nie planuję nic względem niego. Chociaż... Kurwa. Czemu on tak blisko siedzi? I czemu jego oczy zrobiły się takie pięknie szare?
-Zgoda. Co będzie jeśli wygram? 
-Zrobię wszystko, o co mnie poprosisz. Łącznie ze zrobieniem dziecka, jeśli potem też będziesz chciała. -zaśmiał się, a ja walnęłam go poduszką. -O nie... -Peter wziął drugą i zaczęliśmy okładać się nimi jak dzieci. Gdy zaczęłam kichać, Peter przestał. Wyciągną do mnie rękę. 
-Trzeba jakoś przypieczętować nasz zakład. -powiedział, a ja kiwnęłam głową. Uścisnęłam jego rękę. Peter z uśmiechem popatrzył mi w oczy. Nie mogłam odwrócić wzroku od jego przystojnej twarzy. Ale wpadłam. -Informuję cię, że właśnie zaczęłaś przegrywać. -chciałam odpowiedzieć coś mądrego, ale Peter pochylił się nade mną tak, że prawie stykaliśmy się głowami. Chciałam się odsunąć, ale on uśmiechnął się i pocałował mnie w usta. 


wtorek, 1 marca 2016

2. To jest niemożliwe.

    Peter zdjął rękawiczki i mi je podał. To samo zrobił z czapką, zakładając na moją głowę. Następnie okręcił mnie swoim szalikiem. Od razu poczułam, że robi mi się trochę cieplej.
-Dziękuję. - powiedziałam. Nie spodziewałam się, że mógłby zrobić coś takiego. Może wcale nie był takim dupkiem, jak od razu go oceniłam? Peter jednak wzruszył tylko ramionami i szedł dalej. Przyglądałam mu się przez chwilę, ale później wbiłam wzrok w leżący na ziemi śnieg. Peter trochę zwolnił, więc szłam teraz delikatnie przed nim. Wykorzystując jego nieuwagę, odwróciłam się i rzuciłam mu śniegiem prosto w twarz. Udało mi się nawet trafić. Brawo ja. Zaśmiałam się.
Peter zatrzymał się i otarł twarz. Gdy wbił we mnie wściekłe spojrzenie, nie było już tak do śmiechu.
-Naprawdę nieładnie. -powiedział, zbliżając się do mnie. Byłam gotowa do ucieczki. Peter jednak był szybszy. Złapał mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
-Puść mnie, ty idioto! Jestem w sukience! - krzyczałam na pół okolicy, ale ten umięśniony chuderlak nic sobie z tego nie robił. Zmierzał wraz ze mną w największą zaspę w naszym zasięgu. -Proszę cię, Peter. Przepraszam. Naprawdę. Nie chciałam rzucić cię w twarz.
-Ale chciałaś rzucić. -zaśmiał się i wylądowaliśmy w śniegu. Skończyło się na tym, że siedziałam tyłkiem w białym puchu, a on leżał obok i zwijał się że śmiechu.
Moje nogi, siedzenie i wszystko pozostałe było mokre.
-Ty kretynie, jak mogłeś? - obruciłam się i nasypałam na niego więcej śniegu.
-To woła już o pomstę do nieba. - momentalnie znalazł się nade mną. Przygwoździł mnie do śniegu jeszcze bardziej. Zapowiadało się wyjątkowo urocze i milutkie zapalenie płuc. Spojrzał mi w oczy i delikatnym ruchem strzepnął z moich włosów odrobinę śniegu. -Na dzisiaj dam ci spokój, ale to jeszcze nie koniec. Następnym razem, gdy zechcesz pobawić się w śniegu, załóż coś cieplejszego. - zaśmiał się i zszedł ze mnie.
-To była groźba? -popatrzył na mnie.
-Możesz to traktować jak obietnicę. - puścił mi oczko. Miałam ochotę zatłuc go gołymi rękami, utopić w jakimś stawie albo otruć nieświeżymi produktami z supermarketu. A najlepiej poskarżyć się jego matce. O tak. Muszę pogadać z panią Prevc. Szybko wstałam z ziemi, przypominając sobie o zapewne już odmrożonym tyłku.
-Jeśli zachoruję to będzie twoja wina.
-A komu jako pierwszemu zachciało się bitwy na śnieżki?
-No właśnie. Bitwy na śnieżki. A nie zabawy 'kto pierwszy dostanie zapalenia płuc'. - spojrzał na mnie z rozbawieniem.
-W razie czego mama ugotuje ci rosół i od razu wyzdrowiejesz. Potwierdzone info.
-Czy ty naprawdę masz tyle lat ile masz?
-Zdaję sobie sprawę, że wyglądam młodziej i przystojniej, no ale.. -odrzuciłam go moim spojrzeniem numer 4, czyli: 'wtf, z kim ja stoję' i ruszyłam przed siebie kręcąc z niedowierzaniem głową. Już od samego początku wiedziałam że jeden Prevc ma coś z głową, a tu okazuje się, że drugi też. Podobno przeciwieństwa się przyciągają, to dlaczego nie mogę znaleźć sobie normalnych przyjaciół? Czy to, że jestem skrzywiona emocjonalnie od dzieciństwa nie wystarczy w moim życiu? Muszę mieć takich samych znajomych?
-Czemu nagle zaczęłaś tak szybko iść? -usłyszałam za sobą.
-Przez jakiegoś patafiana odmroziłam sobie tyłek.
-Jeśli chcesz to ten patafian może go ogrzać. -powiedział niezwykle inteligentnie, mało co się nie oplułam.
-Z takimi propozycjami to ty możesz wychodzić do kolegów z kadry. Słyszałam, że kilku ma jakieś predyspozycje.
-Nie słuchaj wszystkiego co mówi Domen. Lubi zmyślać. Szczególnie jeśli chodzi o mnie.
-Och, nie powiedziałabym. Jak dotąd, wszystko się sprawdza. - zaśmiałam się, a on dziwnie na mnie spojrzał.
-Co na przykład?
-Nie musisz o tym wiedzieć.
-Ale to mnie dotyczy!
-Nie wszystko jest przeznaczone dla uszu 'króla skoków'.
-Podoba mi się to określenie. Często tak o mnie myślisz?
-Czy ty naprawdę jesteś taki głupi? Czy tylko udajesz?
-Wypraszam sobie. Jeszcze nigdy nie poznałem tak niemiłej dziewczyny jak ty.
-Teraz to ja sobie wypraszam. Jestem miła.
-Chyba jak śpisz. - prychnęłam i lekko przyspieszyłam. Peter, ku mojemu szczęściu nie odzywał się przez resztę drogi. Raz powiedziałam, że mogę już iść sama, ale on nawet na mnie nie spojrzał tylko szedł dalej. Wyglądał na strasznie zamyślonego. Widziałam, jak bił się z myślami.
-Powiesz mi, o czym tak myślisz? - zapytałam. Pokręcił głową. - OK. - schowałam ręce do kieszeni i więcej się nie odzywałam. Zatrzymałam się przed moim blokiem.
-Dzięki za odprowadzenie. - powiedziałam. Peter wyglądał już weselej. A to dupek.
-Nie zaprosisz mnie do środka? -zapytał, a ja zaśmiałam się. Samobójczynią nie jestem.
-Nie sądzę.
-Cóż, myślałem, że wypijemy jakąś herbatkę.
-Peter, fajnie było cię poznać. - powiedziałam. On wydawał się być rozmawiamy moimi słowami. Naprawdę nie wiedziałam o co chodzi temu facetowi. Najpierw mówi, że w niańkę się nie bawi, a później właśnie to robi.
-A więc może następnym razem wpadnę. - zaśmiał się.
-Następnym razem? Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Lepiej powróćmy do tego, co było wczoraj.
-Co było wczoraj?
-Wczoraj mnie nie znałeś. - puściłem mu oczko i odwróciłam się. Peter irytował mnie jak nikt inny. Nie wiem właściwie co mi takiego zrobił, ale wszystko mnie w nim denerwowało. To jak się patrzył, mówił, uśmiechał. Nie wierzę, że taki pustostan może być bratem Domena. Co prawda tamten też nie ma za wiele w mózgownicy, ale zawsze coś. Prawie weszłam do budynku, gdy poczułam, jak łapie mnie za rękę.
-Poczekaj. Ja mówiłem na poważnie. Chcesz się ze mną umówić? - powiedział. To naprawdę niemożliwe.
-Zapraszasz mnie na randkę?
-Tak. - odparł, prostując się.
-I skąd ta pewność, że się zgodzę?
-Nie mam takiej pewności.
-Bo się nie zgadzam. - wyrwałam rękę z jego uścisku. - W ogóle cię nie znam.
-Zgódź się, to mnie poznasz.
-Podobno nie bawisz się w niańki. - popatrzyłem na niego wyzywająco.
-Przepraszam za to co wcześniej mówiłem. -kolejna niespodzianka. Peter mnie przeprasza! Parsknęłam śmiechem.
-Bardzo mi przykro, ale się nie zgadzam. Nie spotykam się z przychudymi osobnikami o niepewnym stanie inteligencji i zdrowia psychicznego.
-Czy ty mnie właśnie obraziłaś?
-Skądże. - zaśmiałam się.
-Wiesz co, jednak wcale nie chcę się z tobą spotkać...
-Dzięki Bogu.
-Co nie zmienia faktu, że będę się musiał z tobą rozliczyć za dzisiaj. Spodziewaj się zemsty. - podszedł do mnie.
-To obietnica? - zironiowałam.
-Tym razem groźba.

___________________________________
Krótka informacja: Zepsuł mi się tablet i przypadły mi prawie wszystkie rozdziały. Przepraszam za to wyżej, musiałam pisać wszystko od nowa, ale sens chyba zachowałam. Pozdrawiam i do następnego! :)